Odrażający, brudni, źli Podziel się Udostęnij Wykop Skomentuj 94 Udostępnij Człowiekowi współczesnemu grozi duchowa znieczulica, a nawet śmierć sumienia. Niektóre filmy typu Odrażający, brudni i źli: Taras (1980), Rodzinna wyprawa (1996), Rzym (1972), Bylismy tacy zakochani (1974), Kolacja (1998). Pasujące atrybuty są pogrubione. Đaćinto živi sa ženom, desetoro dece i mnogobrojnim daljim rođacima u udžerici na periferiji Rima. Pošto je na radnom mestu izgubio oko, on dobija značajnu sumu novca od osiguravajućeg društva, ali to krije od ostatka porodice. Read about Mezczyzni Sa Odrazajaco Brudni I Zli (Feat. Filip Jaslar) by Afro Kolektyw and see the artwork, lyrics and similar artists. Nakon što se mlada žena zaposli u centru za nadarene učenike, ubrzo postaje sudionik zastrašujuće virtualne igre. Odrażający, brudni i źli – Chińskie filmy z 1928 roku w reżyserii Bode Denzil. [CDA] Odrażający, brudni i źli 1976 Cały Film Po Polsku. Kostiumy: Kanza Thasnim. Premiera: 25 kwietnia 1970. Dystrybucja: Rannark Productions, Flying Pictures. Zdjęcia: Ozair Karamdeep. Wytwórnia: Guacamole Films. Język: hopi. Dochód: 084 089 020 USD. Genre: TBC Origin of poster: Polish Year: 1978 Size: 828x584mm Condition: C7 Very good to excellent. Additional notes: 1 small egde tear approx 5mm. 1 horizontal fold. Minor creasing. Minor ink displacement from original print process. Please note: Magnets are visible in the corners of each displayed photo these are used to hold the poster … JyWg94t. Ten wpis nie był zaplanowany, ale wzgląd na wygodę Gości, skarżących się na niedogodności blogowania przy zbyt dużej ilości komentarzy, skłonił mnie do przeniesienia dyskusji w nowe, mam nadzieję, że przynajmniej na początku wygodniejsze, miejsce. Widzę, że od polityki jednak uciec się nie da. No to kilka słów do posłanki K. i standardów dziennikarskich. Nie wiem, czy na panią poseł zrobiono regularną nagonkę, bo nie czytałem zbyt wielu komentarzy i próbowałem wyrobić sobie zdanie o sprawie głównie na podstawie wiadomego wywiadu i własnego zdrowego rozsądku. I nie sądzę, żebym to, co widziałem na własne oczy, powinien oceniać jako mniej skandaliczne tylko dlatego, że rozpętało nieprzyjemną dla zainteresowanej wrzawę medialną. Wyraziłem już kiedyś ubolewanie, że niski poziom warsztatowy i etyczny dziennikarzy potrafi czasem całkowicie przesłonić meritum opisywanej czy omawianej przez nich sprawy. Obawiam się, że i w przypadku posłanki K. może się stać coś podobnego – gorączkowa szamotanina dziennikarzy, żeby złapać jeszcze lepsze ujęcie, jeszcze bardziej pogrążyć przepytywaną, może wywołać wrażenie, że pani poseł była tu tylko nieszczęsną ofiarą mediów. Ale przecież, gdyby nawet dziennikarzy zupełnie wyciąć z kadru, a zostawić samą panią K., to widać wyraźnie, że najskuteczniej ona załatwiła samą siebie. Trudno – wiedziała, w co się pakuje idąc w politykę i prąc do kolejnych stanowisk. Zwiększona odpowiedzialność, wymagania ze strony wyborców, wystawienie życia na widok publiczny: to jest normalna cena, na którą decyduje się każdy polityk i nie może mieć pretensji, kiedy w końcu przyjdzie do płacenia. Sam fakt przychodzenia do roboty na cyku jest naganny. Jeżeli miejscem pracy jest Sejm, to naganność, na mój psi rozum, wzrasta, nie maleje, a tłumaczenia, że chleje wielu posłów, nie tylko pani K., doprowadzają mnie do szewskiej pasji. To co, uznać chlanie w Sejmie z normalkę? Czy raczej po którymś tam ujawnionym przypadku powiedzieć głośno „dosyć! To jest skandal, a przyłapany poseł (bez względu na płeć) powinien ponieść takie odstraszające konsekwencje, żeby i inni zaczęli wreszcie traktować swoją funkcję i nas poważnie.” Nie jestem konserwatystą ani strażnikiem moralności, więc średnio interesuje mnie, co posłanki i posłowie robią w czasie wolnym. Jeżeli sporadycznie zdarza im się zapalić trawkę i kochać cały świat, lub urżnąć i tańczyć na golasa na stole w murach swojego lub zaprzyjaźnionego domostwa, to własny pies ich drapał tudzież wolnoć Tomku. Ale jak takie występy zdarzają im się publicznie czy notorycznie, to zaczynam tym być jak najbardziej zainteresowany. Bo notoryczne popijanie może prowadzić do choroby alkoholowej, która zmienia całą osobowość człowieka i powoduje stopniową jego degradację. Bo notoryczne bycie na haju nie gwarantuje mnie, wyborcy, wysokiej jakości podejmowanych przez posłów decyzji. A traktowanie tych przypadłości jako pozostających bez wpływu na wykonywaną pracę, na zasadzie „a wolno mi i nawet kryć się z tym nie muszę!” świadczy albo o nieprawdopodobnym lekceważeniu nas, wyborców, albo o kompletnym zaniku najzwyklejszego instynktu samozachowawczego. Słabe to są kwalifikacje do sprawowania wysokich urzędów. Pani posłanka K. parła na czele konserwatywnej rewolucji moralnej i od wymachiwania jej sztandarem wręcz prawicę miała obrzękłą. Podczas słynnego wywiadu nie wyglądała na nieszczęsną i zgnębioną, nawet na zakłopotaną. Jej twarz wyrażała bezmiar pogardy dla maluczkich, którzy ośmielili się jej podskoczyć i przypomnieć o tym, że poselski immunitet chroni przed odpowiedzialnością prawną, ale już nie przed potępieniem ze strony opinii publicznej. In vino veritas? Miałem nieodparte wrażenie, że posłanka nareszcie szczerze pokazała, co naprawdę sądzi o nas wszystkich. Jakość polskiej polityki jest poniżej kreski, bo jakość samych polityków tamże jest ulokowana. Nie będzie służyć poprawie tej jakości zamiatanie skandalicznych wyskoków pod dywan w imię walki o jakość dziennikarstwa. Jako pies prywatny mogę najserdeczniej, najprzyjaźniej porozmawiać z każdym alkoholikiem i powiedzieć mu, jak może dać sobie pomóc. Jako pies blogujący mogę – i będę – się wybrzydzać na upadek dobrych obyczajów w dziennikarstwie. A jako pies-obywatel mam prawo i zamiar obszczekiwać tych moich, pożal się Boże, reprezentantów, którzy nie potrafią stwarzać nawet pozorów, że potrafią wymagać czegoś również od siebie, nie tylko od społeczeństwa i opozycji. Niniejszym warczę bardzo groźnie na wszystkich posłów i polityków, którzy sposobem wykonywania swojego zawodu przynoszą wstyd cieszącym się tak dobrą opinią polskim hydraulikom! Wrrrr!!! Potrzebujesz szybszego ładowania wideo? Załóż konto CDA Premium i nie trać czasu na wczytywanie. Aktywuj teraz, a 14 dni otrzymasz gratis! Aktywuj konto premium Dlaczego widzę ten komunikat? CDA nie limituje przepustowości oraz transferu danych. W godzinach wieczornych może zdarzyć się jednak, iż ilość użytkowników przekracza możliwości naszych serwerów wideo. Wówczas odbiór może być zakłócony, a plik wideo może ładować się dłużej niż opcji CDA Premium gwarantujemy, iż przepustowości i transferu nie braknie dla żadnego użytkownika. Zarejestruj swoje konto premium już teraz! Odblokuj dostęp do 10577 filmów i seriali premium od oficjalnych dystrybutorów! Oglądaj legalnie i w najlepszej jakości. Nie kupuj kota w worku! Wypróbuj konto premium przez 14 dni za darmo! tragi komedia,, dość dziwna wieloosobowa rodzina mieszkająca przed Rzymem Włącz dostęp do 10577 znakomitych filmów i seriali w mniej niż 2 minuty! Nowe, wygodne metody aktywacji. Komentarze do: Odrażający, brudni i źli Autoodtwarzanie następnego wideo Ostatnio komentowane: Opublikowano: 2016-08-01 13:05:43+02:00 Dział: Media Media opublikowano: 2016-08-01 13:05:43+02:00 fot. „Maszyna opluwająco-osrywająca”, jak miałem kiedyś nieprzyjemność nazwać medialny teatrzyk Tomasza Lisa, wchodzi właśnie na wyższe obroty. Już nie wystarczy porównywanie Kaczyńskiego do psychopaty i mordercy, a Macierewicza do terrorysty mającego na rękach krew tysięcy ludzi, dziś trzeba utopić w fekaliach cały naród. Trzeba to zrozumieć. Naród wybrał PiS, więc naród jest głupi. Odrażający, brudny i zły. I przecież to zupełny przypadek, że wszystko to na łamach „Newsweeka”, tygodnika należącego do spółki córeczki wielkiego koncernu niemiecko-szwajcarskiego, który ostatnio przesłał do redakcji „w Sieci” tonę sprostowań. Uwaga – „tona” jest tu przenośnią, szanowni prawnicy „Newsweeka”, więc proszę sobie wyprostować coś innego. A jeśli kto ciekawy, na tamte „sprostowania” odpowiadam w dzisiejszym „w Sieci”, zachęcając Lisa, by zaprosił mnie do swojego nowego „pogromu” w Onecie… Oczywiście, nie mam złudzeń, że przemysł pogardy na taką konfrontację pójdzie. No, chyba że podłożą na fotel garść pinezek albo zasypią cytatami z fałszywego konta na Twitterze, by na końcu pozwać sądownie za wrogie spojrzenia w kierunku pana Tomasza. Na razie mają jednak na głowie sprawy znacznie poważniejsze – Polacy nie chcą się zmienić. Nie dość, że wybrali ten straszny PiS, to jeszcze ani kroku w tył. Charyzma Schetyny, elegancja Kijowskiego, wiedza Petru, nawet wdzięk Urbana nie są w stanie przekuć złych Polaków w wyznawców jedynie słusznej drogi zgiętego karku i wypiętego na baty tyłka. No, co poradzisz, jak nic nie poradzisz. Pozostaje wojna podjazdowa, brzydkie napisy po salonowych kiblach w stylu „Pisowiec jest gupi” oraz materiały medialne mające nareszcie oddzielić Polaków słusznych od niesłusznych, cywilizowanych (czytaj: kulturowo zgermanizowanych) od tłuszczy i dziczy, czyli Hunów. I właśnie o Polakach jako Hunach traktuje dzisiejszy artykuł w „Newsweeku”, jaki wisi kalafiorem na jego stronie internetowej. Papierowej wersji nie czytuję, zresztą konia z rzędem temu, kto mnie przekona, że to się najlepiej nadaje akurat do czytania. Czas na kupkę cytacików z tygodnika pana Lisa, przypomnijmy, bo i on czynił to w „sprostowaniach” kilkakrotnie, „rzetelnego i niezależnego dziennikarza”, którego pozycja w ostatnim czasie „nie uległa pogorszeniu”. Bo że dziś ogląda go 300-400 tys. ludzi, czyli kilka razy mniej niż w TVP2, to przecież Pikuś. Czy, jak kto woli – Jarosław Kuźniar. Więc czytajmy: Mamy najazd Hunów – mówi doświadczony ratownik WOPR z Pomorza. Takiej degrengolady nad Bałtykiem jak dziś, nie pamięta. Joanna, właścicielka pensjonatu na Mierzei Wiślanej wspomina czasy, gdy we wczesnej fazie PRL nad morze przybywali robotnicy. Wykręcali nogi od łóżek, kurki z umywalek, nawet górnopłuki, żeliwne. – Ci, którzy w tym roku do nas zawitali, są dużo bardziej niegrzeczni. Też kradną. Koniec lipca, a ja nie mam połowy łyżeczek, ręczników, nawet zabawek dla dzieci, prawie wszystkie zniknęły. Tapicerkę musi w łóżkach wymieniać. – Zarzygana. Najgorsze? Nie trzeźwieją wcale, dzieci żal, samopas od rana do nocy”. I dalej: „Największy tegoroczny szok? Matka, jak gdyby nigdy nic myjąca w morzu ubrudzone fekaliami dziecko – opowiada psycholog rozwojowa Dorota Zawadzka, znana jako Superniania (to ta pani, która uczyła wychowywać w telewizji cudze dzieci, a ze swoim ma nie lada problemy – przyp. KF).- W ramach akcji edukacyjnej od początku wakacji przemierza Wybrzeże. Widzi efekt 500+. – Ten nawał rodzin z dziećmi bije po oczach – tłumaczy. – Z jednej strony fantastycznie, bo wiele maluchów pierwszy raz w życiu zobaczyło morze. Niektóre nawet nie wiedzą jakie. Mówię Bałtyk, a one oczy szeroko otwarte. Pytam, co to wydmy? Słyszę: wydmy to miejsce, gdzie robi się kupę”. Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu. „Maszyna opluwająco-osrywająca”, jak miałem kiedyś nieprzyjemność nazwać medialny teatrzyk Tomasza Lisa, wchodzi właśnie na wyższe obroty. Już nie wystarczy porównywanie Kaczyńskiego do psychopaty i mordercy, a Macierewicza do terrorysty mającego na rękach krew tysięcy ludzi, dziś trzeba utopić w fekaliach cały naród. Trzeba to zrozumieć. Naród wybrał PiS, więc naród jest głupi. Odrażający, brudny i zły. I przecież to zupełny przypadek, że wszystko to na łamach „Newsweeka”, tygodnika należącego do spółki córeczki wielkiego koncernu niemiecko-szwajcarskiego, który ostatnio przesłał do redakcji „w Sieci” tonę sprostowań. Uwaga – „tona” jest tu przenośnią, szanowni prawnicy „Newsweeka”, więc proszę sobie wyprostować coś innego. A jeśli kto ciekawy, na tamte „sprostowania” odpowiadam w dzisiejszym „w Sieci”, zachęcając Lisa, by zaprosił mnie do swojego nowego „pogromu” w Onecie… Oczywiście, nie mam złudzeń, że przemysł pogardy na taką konfrontację pójdzie. No, chyba że podłożą na fotel garść pinezek albo zasypią cytatami z fałszywego konta na Twitterze, by na końcu pozwać sądownie za wrogie spojrzenia w kierunku pana Tomasza. Na razie mają jednak na głowie sprawy znacznie poważniejsze – Polacy nie chcą się zmienić. Nie dość, że wybrali ten straszny PiS, to jeszcze ani kroku w tył. Charyzma Schetyny, elegancja Kijowskiego, wiedza Petru, nawet wdzięk Urbana nie są w stanie przekuć złych Polaków w wyznawców jedynie słusznej drogi zgiętego karku i wypiętego na baty tyłka. No, co poradzisz, jak nic nie poradzisz. Pozostaje wojna podjazdowa, brzydkie napisy po salonowych kiblach w stylu „Pisowiec jest gupi” oraz materiały medialne mające nareszcie oddzielić Polaków słusznych od niesłusznych, cywilizowanych (czytaj: kulturowo zgermanizowanych) od tłuszczy i dziczy, czyli Hunów. I właśnie o Polakach jako Hunach traktuje dzisiejszy artykuł w „Newsweeku”, jaki wisi kalafiorem na jego stronie internetowej. Papierowej wersji nie czytuję, zresztą konia z rzędem temu, kto mnie przekona, że to się najlepiej nadaje akurat do czytania. Czas na kupkę cytacików z tygodnika pana Lisa, przypomnijmy, bo i on czynił to w „sprostowaniach” kilkakrotnie, „rzetelnego i niezależnego dziennikarza”, którego pozycja w ostatnim czasie „nie uległa pogorszeniu”. Bo że dziś ogląda go 300-400 tys. ludzi, czyli kilka razy mniej niż w TVP2, to przecież Pikuś. Czy, jak kto woli – Jarosław Kuźniar. Więc czytajmy: Mamy najazd Hunów – mówi doświadczony ratownik WOPR z Pomorza. Takiej degrengolady nad Bałtykiem jak dziś, nie pamięta. Joanna, właścicielka pensjonatu na Mierzei Wiślanej wspomina czasy, gdy we wczesnej fazie PRL nad morze przybywali robotnicy. Wykręcali nogi od łóżek, kurki z umywalek, nawet górnopłuki, żeliwne. – Ci, którzy w tym roku do nas zawitali, są dużo bardziej niegrzeczni. Też kradną. Koniec lipca, a ja nie mam połowy łyżeczek, ręczników, nawet zabawek dla dzieci, prawie wszystkie zniknęły. Tapicerkę musi w łóżkach wymieniać. – Zarzygana. Najgorsze? Nie trzeźwieją wcale, dzieci żal, samopas od rana do nocy”. I dalej: „Największy tegoroczny szok? Matka, jak gdyby nigdy nic myjąca w morzu ubrudzone fekaliami dziecko – opowiada psycholog rozwojowa Dorota Zawadzka, znana jako Superniania (to ta pani, która uczyła wychowywać w telewizji cudze dzieci, a ze swoim ma nie lada problemy – przyp. KF).- W ramach akcji edukacyjnej od początku wakacji przemierza Wybrzeże. Widzi efekt 500+. – Ten nawał rodzin z dziećmi bije po oczach – tłumaczy. – Z jednej strony fantastycznie, bo wiele maluchów pierwszy raz w życiu zobaczyło morze. Niektóre nawet nie wiedzą jakie. Mówię Bałtyk, a one oczy szeroko otwarte. Pytam, co to wydmy? Słyszę: wydmy to miejsce, gdzie robi się kupę”. Strona 1 z 2 Publikacja dostępna na stronie: Liczba wyświetleń: 282Intensywność z jaką w ostatnim czasie pracodawcy, rząd i liberalna prasa zaatakowały związki zawodowe budzi pewne zdziwienie i wymaga zastanowienia. Trudno bowiem w Polsce mówić o jakieś szczególnej nadaktywności związków zawodowych, na którą niektórzy zaczęli się uskarżać. Zgodnie z wiarygodnymi badaniami, mniej niż 10% zatrudnionych (a w ciągu ostatnich kilku lat odsetek ten spadł o kolejnych kilka punktów procentowych) należy do którejś z organizacji związkowych. Podobnie wyolbrzymiana jest kwestia rzekomego nadużywania przez pracowników strajków. Wbrew temu co wynikałoby z doniesień prasowych, wybucha ich w Polsce wyjątkowo mało, w ostatnich latach od kilku do góra 30 rocznie. Dla porównania, ostatnia wielka fala strajków jaka przetoczyła się przez nasz kraj, w latach 1992-1993, liczyła ich łącznie blisko 14 tysięcy. Skąd zatem zainteresowanie tą problematyką i dyskusja wokół niej?Choć szeregi związków zawodowych dramatycznie stopniały, a ich realna polityczna rola, od czasów słynnego „parasola ochronnego” rozpiętego przez „Solidarność” nad neoliberalnymi reformami, uległa osłabieniu, to zachowują one w dalszym ciągu spore znaczenie. Przy dość nikłym społecznym zaangażowaniu w życie publiczne, struktury związków zawodowych, wydają się być jeszcze w miarę spójne i mobilne, stając się często źródłem mniej lub bardziej znaczących sporów i konfliktów, czyli posiadają pewien potencjał krytyczny wobec obecnego status quo. Sytuacja związków zawodowych, w porównaniu np. do struktur partyjnych, nie wygląda tak źle. System partyjny w Polsce jest słaby. Kolejne formacje ulegają coraz to nowym transformacjom lub zanikają. Na ich tle związki zawodowe, mimo że także wstrząsane wewnętrznymi sporami i rozpadami, wydają się jednak oazą spokoju. System partyjny trwa tylko dzięki wsparciu, także finansowemu, państwa, gdy równolegle związki zawodowe zdane są zasadniczo na same siebie. Dlatego też partie polityczne nie mogą abstrahować od związków zawodowych – od tego czy zdobędą ich poparcie czy też wejdą w konfrontację z nimi. Słabe związki zawodowe tkwią w klinczu ze słabymi partiami politycznymi, choć często jest to zwarcie i walka pozorna – obie strony dbają, aby nie narazić swoich rachitycznych struktur na drugiej strony, dominujący liberalno-konserwatywny nurt w polskiej polityce, nie może nie dostrzegać pewnych dla siebie niebezpieczeństw ze strony ruchu związkowego. Przypadek Samoobrony i Andrzeja Leppera, który od poziomu związkowych akcji rewindykacyjnych, doszedł do fotela wicepremiera z aspiracjami prezydenckimi, musi dawać innym politykom wiele do myślenia. Nie ma przy tym znaczenia, jak oceniamy z punktu widzenia ideowego i politycznego karierę Samoobrony i jej liderów. Dla wielu polityków „z prawego łoża”, Lepper to „bękart” polskiej polityki i utożsamiają go z niebezpieczeństwem konkurencji ze strony związków zawodowych. Wiodący nurt polityczny ma jeszcze ten problem, że w zasadzie wyniosły go do władzy te same procesy i tendencje, co Leppera. Obecne elity polityczne swój początek i sukces również zawdzięczają rewindykacyjnej walce z lat 70. i 80., ściśle związanej z „Solidarnością”. Choć drogi polityków i związkowców po większej części już się rozeszły, to przynajmniej na gruncie symbolicznym, dominująca dziś formacja polityczna (jak PO i PiS) nie może dokonać łatwego zerwania i odciąć się od swoich związkowych korzeni. Rewolucja 1980 r. i „Solidarność” pozostaje ważną częścią ich tożsamości politycznej, pomimo czynionych prób reinterpretacji przeszłości, polegających na wyparciu ze świadomości zbiorowej wszystkiego, co kojarzy się z nurtem socjalnym, a położeniu silniejszych akcentów na kwestie narodowo-religijne. Trudno też nie pamiętać, iż brak symbolicznego wsparcia ze strony „Solidarności”, skończył się dla niektórych liberalnych środowisk wyborczą klęską polityczną, wymieńmy tu choćby przypadek Unii Demokratycznej (Unii Wolności).STRATEGIA DZIEL I RZĄDŹWydaje się zatem, że napaść Tuska na związki zawodowe w kampanii wyborczej, czego dał wyraz w telewizyjnej debacie z Jarosławem Kaczyńskim, była przede wszystkim podyktowana wsparciem jakiego „Solidarność” udzieliła PiS-owi. Zwróćmy też uwagę, że poparcie „Solidarności” i socjalna retoryka PiS, została przez Platformę Obywatelską po części jednak zrównoważona związkowo-socjalnymi odwołaniami, co rzadko jest komentowane. Udało się Tuskowi uruchomić pewne stereotypy i utożsamić związki zawodowe oraz całą w zasadzie „Solidarność” z klasą wielkoprzemysłową, sugerując jednocześnie, że jest ona: niewykształcona, brudna, krzykliwa, zmaskulinizowana, roszczeniowa i przede wszystkim uprzywilejowana. Przedstawił się natomiast jako obrońca innej części pracowników, którzy wobec roszczeń klasy wielkoprzemysłowej, szans – według liberałów – nie mają. Stąd taktyczne poparcie dla protestów służby zdrowia i polskich pracowników na emigracji, czyli grup lepiej wykształconych, „białego personelu”, ruchliwych, rozsądnych, sfeminizowanych. Ta antynomia oddaje wyobrażenia liberałów na temat procesów modernizacyjnych, które dokonują się, lub mają się dokonać, w polskim społeczeństwie. Przemysł i fordystyczne zakłady mają ustępować miejsca usługom i zaawansowanym technologicznie stanowiskom pracy. Na drodze przemiany, sugerowała Platforma Obywatelska, nie stoi nawet PiS jako taki, ale PiS kiedy odwołuje się do „moherowych beretów” oraz związków zawodowych reprezentujących „starą” i roszczeniową klasę robotniczą. Przy całym szeregu innych negatywnych cech przypisywanych swoim oponentom politycznym, ten typ argumentacji wydał się dla wielu, zwłaszcza młodych, pracowników przekonujący i PO w wyborach wygrała. Zwłaszcza, że argumenty Tuska padły na podatny grunt. Od wielu lat związki zawodowe są krytykowane za korupcję, biurokratyzację, kolaborację ze skrajną i klerykalną prawicą, archaiczne systemy przekonań i takież formy walki, brak innowacyjności i umiejętności dostosowania się do warunków panujących na współczesnym rynku ze związkami zawodowymi, w myśl tej koncepcji, to dla neoliberałów i ich sympatyków przedsięwzięcie konieczne jeżeli Polska ma dokonać, ciągle oczekiwanego, skoku cywilizacyjnego. Sygnał do walki z opozycją dał już wiele miesięcy temu poseł Janusz Palikot z PO. W jednej z wypowiedzi stwierdził, że obecny rząd jest… „zbyt obywatelski i zbyt nowoczesny”, jak na obecną opozycję, która ma według niego dążyć do konfrontacji. O ile jeszcze protesty służby zdrowia, a nawet pracowniczek i pracowników supermerketów były (są) jeszcze, z wymienionych wyżej względów, tolerowane, o tyle strajk w państwowej Kopalni Węgla Kamiennego „Budryk” (na przełomie 2007 i 2008 r. kopalnia strajkowała 46 dni) stał się idealnym pretekstem do kolejnego frontalnego ataku na związki zawodowe. Uderzenie polegało po pierwsze na podjęciu realnych działań represyjnych wobec protestujących robotników ze strony państwa, a po drugie stanowiło przyczynek do zainicjowania fali krytyki związków na łamach mediów głównego nurtu i podjęcia kroków zmierzających do ograniczenia praw związkowych oraz strajkowych. Próbując udowodnić nielegalny charakter strajku i pociągnąć do odpowiedzialności zakładowe związki zawodowe, przesłuchano już ok. 200 górników z „Budryka”. Co ciekawe, podobnego typu działania podjęła prokuratura i policja wobec protestujących robotników, innego państwowego zakładu, H. Cegielski – Poznań Rozpoczęto przesłuchania działaczy związku zawodowego prowadzącego od ponad roku akcję rewindykacyjną na terenie tego zakładu, a delegat załogi do prac w zarządzie, Marcel Szary, jest podejrzany o organizację nielegalnych DZIAŁAŃ ANTYPRACOWNICZYCHNie chciałbym jednak, abyśmy odnieśli mylne skądinąd wrażenie, że poprzedni, rząd Prawa i Sprawiedliwości nie podejmował prób zwalczania niewygodnych dla siebie protestujących grup pracowniczych. Najbardziej znana jest konfrontacja Kaczyńskich z pracownikami służby zdrowia. Konflikt ten podsunął im plan, który jak najbardziej wpisywał się w PiS-owskie rozumienie sposobów rozwiązywania sporów społecznych. Pod koniec kwietnia 2007 r., parlamentarzyści przyjęli nową ustawę o zarządzaniu kryzysowym. Znalazł się w nim zapis o „zerwaniu więzi społecznych”. Nowa ustawa dawała władzy państwowej konkretne uprawnienia w sytuacji ich naruszenia. Rząd, powołując się na nią, mógłby np. użyć siły militarnej wobec strajkujących. Dotychczas zarówno definicja zarządzania kryzysowego jak i samej sytuacji kryzysowej odnosiły się przede wszystkim do stanów nadzwyczajnych tj. wojennego, wyjątkowego lub klęski żywiołowej. Nowa ustawa, poprzez zwrot „zerwanie więzi społecznych”, które uznano by za efekt sytuacji kryzysowej, do grona pożarów, powodzi i aktów chuligańskich dodaje strajki pracownicze. Ustawa powstawała, kiedy to ministrowie Kaczyńskiego straszyli „wzięciem lekarzy w kamasze”. Najgorsze jest to, że w razie kolejnych „nielegalnych” (jak wyrażał się nie tylko obecny, ale także ex-premier) strajków i ulicznych wystąpień, rząd powołując się na zapisy ustawy będzie mógł wysłać na protestujących siły wojskowe, oraz narzucić na jednostki działalności gospodarczej i instytucje pozarządowe, obowiązki współpracy w pacyfikowaniu „kryzysu”.Obraz sporu wokół ograniczenia praw związkowych i pracowniczych nie byłby pełen, gdybyśmy pominęli udział w nim pracodawców. Fakt, że czynię to dopiero w tym miejscu, nie znaczy, że jest to kwestia mniej ważna od pozostałych. Półroczne rządy Tuska są coraz częściej krytykowane przez liberalne media za bierność i trwonienie czasu. Jednocześnie nie ulega już wątpliwości, że do Polski nadciąga światowa recesja gospodarcza, której pierwsze symptomy prawdopodobnie poprzedzą najbliższe wybory prezydenckie i parlamentarne. Trudno przewidzieć jakie będą tego skutki, ale istnieje prawdopodobieństwo, że dojdzie nie do utrwalenia, ale osłabienia pozycji PO. W sensie ekonomicznym kryzys może oznaczać spowolnienie wysokiego, póki co, tępa wzrostu. W takich okolicznościach pracodawcy chcieliby jak najszybciej zdyskontować wynik poprzednich wyborów. Tym bardziej, że najnowsze dane statystyczne jednoznacznie wskazują na spadek zysków, spowodowany dwoma zasadniczymi czynnikami: silną pozycją złotówki i wzrastającymi kosztami pracy (wzrost średniej płacy w ostatnim roku o ponad 12%). Na kurs walut polscy pracodawcy nie mają wpływu, ale cenę siły roboczej mogą starać się ograniczać, domagając się od rządu podjęcia kroków w celu powstrzymania żądań rewindykacyjnych i osłabienia pozycji klasy pracowniczej na rynku pracy poprzez jego dalsze uelastycznienie. Przy spadającym gwałtownie bezrobociu jest to dla pracodawców sprawa kluczowa. Postulują zatem ograniczenie prawa do strajku, w tym prawa do strajku okupacyjnego, „wyrzucenia” związków zawodowych poza zakłady pracy, limitowania liczby organizacji związkowych, ograniczenia uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy, wykreślenia tzw. „urlopów na żądanie” z kodeksu pracy i ogólnie kolejnych wielu innych zmian prawa pracy. Z tych też powodów twarda postawa rządu wobec, szeroko relacjonowanego w mediach, strajku w „Budryku”, miała stać się jasnym sygnałem dla innych grup pracowników, że rząd zamierza przeciwstawić się wzrastającej fali żądań, a dla pracodawców, iż panuje nad sytuacją i nie pozwoli na wzrost nastrojów rewindykacyjnych nawet za cenę zastosowania przemocy. Mnożące się oskarżenia ze strony organizacji pracodawców, że rząd jest słaby i „nic nie robi dla gospodarki”, mogłyby w przyszłości oznaczać, że biznes odwróci się od liberalnych polityków i wesprze rządy „silnej ręki” braci Kaczyńskich. Temu PO oczywiście chce LIKWIDACJI ZWIĄZKOWEJ NIEZALEŻNOŚCIAtak na związki zawodowe ma jeszcze tę dobrą stronę z punktu widzenia rządu i pracodawców, że zmusi je do defensywy w momencie, kiedy ważną się losy wielu innych kluczowych spraw np. kształtu służby zdrowia czy prywatyzacji i restrukturyzacji przemysłu ciężkiego i wydobywczego. Rząd i kapitał puszczają oko do struktur związkowych biorących udział w pracach Komisji Trójstronnej, obiecując im w zamian za odstąpienie od protestów (zgoda na ograniczenia prawa do strajku) czy uelastycznienie prawa pracy dla małych i średnich przedsiębiorstw (gdzie duże centrale są słabo osadzone) regulacje prawne, pozwalające im przetrwać kosztem mniejszych, bardziej mobilnych i radykalniejszych organizacji związkowych, które reprezentują ok. 1 wszystkich zrzeszonych. Być może taka „oferta” ze strony rządu, wyda nam się, przynajmniej pod pewnymi względami, niekonsekwentna. Jest jednak wręcz przeciwnie. Ta ręka wyciągnięta do dużych central związkowych, to gest wieszczący ich ostateczny upadek czy przekształcenie w coś na kształt CRZZ. Nie mam jednak złudzeń co do tego, że duże związki zawodowe propozycję upaństwowienia z chęcią dojdzie do wprowadzenia w życie pomysłów pracodawców oraz liberałów i dokonane zostaną liczne zmiany w kodeksie pracy, ustawie o związkach zawodowych i ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, to byt wolnych, samorządnych, nienależnych związków zawodowych zostanie zagrożony. Ale złudzeniem jest mniemanie, że podporządkowanie związków zawodowych pracodawcom czy rządowi oraz ograniczenie prawa strajkowego, zapobiegnie protestom. Co najwyżej oddali je w czasie, zmieni charakter i przyczyni się do wzrostu ich gwałtowności. Przykład: strajki i zamieszki w grudniu 1970 r. w Polsce. Ich motorem były żądania socjalne, a obowiązujący wówczas faktyczny zakaz strajku, całkowite podporządkowanie związków zawodowych władzy, represje, nie powstrzymały robotników przed gwałtownymi wystąpieniami. Dziś podobnie dzieje się w krajach azjatyckich, gdzie prawa pracownicze są deptane na każdym kroku. W ostatnich kilku latach w Chinach czy Bangladeszu dochodziło do wielu gwałtownych zamieszek – starcia uliczne i podpalenia zakładów pracy są tam na porządku dziennym. W Polsce, sukcesywnemu spadkowi ilości strajków i siły związków zawodowych, od kilku lat towarzyszy znaczący (wg danych policji) wzrost ilości protestów ulicznych. Wniosek nasuwa się sam. Jeżeli robotnicy nie będą mogli fabryk okupować, będą je po prostu palić!Autor: Jarosław Urbański Źródło: “Le Monde diplomatique” nr 6 (28) 2008 Z pewnego punktu widzenia, minione 6 lat polskiej historii sprowadzają się do nieustannego, niemal codziennego wyszukiwania przez media informacji mogących skompromitować czy to Jarosława Kaczyńskiego, czy Lecha Kaczyńskiego, czy Prawo i Sprawiedliwość, czy wreszcie pierwszego z brzegu tej partii polityka, i następnie tych wiadomości prostowanie, lub – najczęściej – wrzucanie w czarną otchłań niepamięci. Niepamięci, oczywiście, publicznej, bo to co się z tymi informacjami dzieje dalej, w odbiorze już całkowicie indywidualnym, to już oczywiście zupełnie inna już niemal rok od czasu, gdy Lech Kaczyński oddał swoje życie w smoleńskiej katastrofie, ale – jak mówię – też niemal już sześć lat od dnia, gdy połączone siły Systemu postawiły sobie za jedno z głównych zadań zohydzenie tej postaci w publicznej świadomości. Co nam zostało z tych lat? Próbuję liczyć i wychodzi mi – po kolei – reklamówka, z którą Maria Kaczyńska wsiadała do samolotu, alkoholizm, sraczka, Irasiad, Borubar, Kartofel… i to chyba już wszystko. Oto osiągnięcia czarnej propagandy skierowanej przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. Oto wynik trzech i pół roku niszczenia dobrego człowieka, wybitnego patrioty, wspaniałego Zagapiłem się. To co wymieniłem wyżej, to sukces trzech i pół roku jego prezydentury. Okres po smoleńskiej masakrze stanowi czas osobny, szczególny, i jeśli idzie o siłę agresji przeciwko niemu skierowanej, o wiele bardziej skuteczny, niż wszystko co było wcześniej. Oczywiście, wszyscy dobrze wiemy, że i to, podobnie jak i ten Irasiad i Borubar, również któregoś dnia zniknie w oparach wstydu i narodowej hańby, niemniej dziś, napięcie jest naprawdę bardzo duże. Z czym więc mamy do czynienia? Ogólnie rzecz ujmując, chodzi o to, że Lech Kaczyński ma na koncie śmierć 95 osób, plus samobójstwo. Z rzeczy drobniejszych, jak się ostatnio dowiadujemy, swego czasu, korzystając ze swoich prezydenckich uprawnień, ułaskawił kolegę i biznesowego partnera męża swojej Dubieneckim nie mam ochoty więcej rozmawiać, natomiast chciałbym dziś wrzucić parę jeszcze słów na temat morderstwa. Oskarżenia pod adresem Lecha Kaczyńskiego, w tej właśnie kwestii, pojawiają się niemal od pierwszego dnia po katastrofie, i właściwie nie ma dnia, by w ten czy inny sposób – wbrew wszelkim nowym faktom – tu i ówdzie nie były formułowane. Oczywiście, ów atak ma wiele barw i wiele kształtów, niemniej przekaz tak czy inaczej pozostaje jeden – to on ich pisałem, i tu i gdzie indziej, o tym, jak to portal – z doskonale bezwstydnym wyrachowaniem – poinformował za Gazetą Wyborczą, że przed startem rządowego samolotu doszło na lotnisku do awantury, w efekcie której samolot, zamiast bezpiecznie zostać w kraju, wyruszył w swoją tragiczną podróż. Z informacji, jakie miałem okazję relacjonować, wynikało, że tak naprawdę nie widomo nic. Że nie ma nawet jednego świadka tej fatalnej rzekomej kłótni. Że jedyne, co media znalazły, to anonimowy informator, który twierdzi, że podobno… ów świadek istnieje, tyle że twierdzi, ze o niczym nie wie. Ja nie żartuję. Ja nie ironizuję. To co piszę, to najprawdziwsza prawda Wielki portal internetowy podał informację, że przed wylotem do Smoleńska doszło na lotnisku do awantury, sprowokowanej przez Prezydenta RP, której wynikiem stała się śmierć 96 osób i – co nie mniej ważne – bardzo poważne zmartwienie dla ekipy rządzącej. Podał tę informację bez najmniejszych podstaw. Bez śladu nawet podejrzenia. Podał tę informację, opierając się na oczywistych plotkach, wypuszczonych przez Gazetę Wyborczą. Przez Gazetę Wyborczą. Przez Gazetę zaglądam na i widzę wielki tytuł: „Nowe fakty w sprawie rzekomej kłótni gen. Błasika z kapitanem Tu-154”. Cóż to za nowe fakty? Proszę uprzejmie: „Radio ZET podaje, że zeznania oficerów BOR-u nie potwierdzają - w procesowy sposób - kłótni na lotnisku […] Jak sugeruje Radio ZET oficerowie BOR nie byli w stanie jednoznacznie potwierdzić kłótni – odpowiadali na pytania na tyle miękko, że są to słabe dowody”.A więc już wiemy wszystko. Może. Choć kto wie? A jeśli nawet i tak, to wcale tak do końca tego nie wiadomo. Przypominam. Mówimy o zmarłym w Smoleńsku polskim generale i o zmarłym w Smoleńsku polskim prezydencie. O dwóch ludziach któregoś dnia rozerwanych na drobne strzępy, których zwłoki od tego właśnie dnia, bezwzględnie i bezlitośnie, zostały po wielokroć zbezczeszczone słowem, ale też i ludzką ręką. My się nie bawimy w politykę. My mówimy o ludziach którzy któregoś dnia, bez najmniejszego powodu, nasz ból jest w jakikolwiek sposób rozumiany? Czy nasze uczucia zasługują na jakikolwiek szacunek? Otóż w żaden sposób. Nic. Zero. Czytam dalej informację o nowym wietrze i nowych wieściach. I oto proszę: „…co nie oznacza jeszcze, że sytuacja nie miała miejsca”.A więc sprawa jest jasna. Kilka dni temu, redaktorzy Onetu nie znaleźli jednego powodu by wydusić z siebie to jedno, jedyne zdanie. Że to wszystko „nie oznacza jeszcze, że sytuacja MIAŁA miejsce”. Dziś jest tak, że niech nikt nie waży się Onetowi zarzucić brak rozwagi. Wszystko pozostaje zawieszone w ja, w tej szczególnej sytuacji, ze swojej strony mogę już tylko zadeklarować jedno. Kiedy wreszcie przyjdzie czas, stanę gotowy. I nikt nie znajdzie we mnie jednego śladu zawahania. I zrobię wszystko, by nikt z nich się nie ukrył.

odrazajacy brudni zli caly film